Tego dnia mieliśmy wrócić na połoninę i przenocować w schronisku, spożywając wieczorkiem super winko, co to je jeszcze zakupiłem w Wetlinie. Niestety, stan mojego kolana sprawił, że jeszcze poprzedniego dnia ustaliliśmy, iż dziś nigdzie nie łazimy. Artur będzie bąkał coś o poświęceniu i niezrealizowaniu super traski. Oczywiście ja miałbym być tego sprawcą. Prawda jest jednak taka, że tego dnia podróże po górskich partiach bieszczadzkich były raczej awykonalne. Ale o tym nieco później.
Plan na ten dzień był zatem taki: nic nie robić, a w przerwach uczcić wczorajsze święto, tj. św. Patryka! I tak też było. Już z samego ranka do naszej kwatery przypominającej nieco norę, gwałtownie wdarły się promienie słoneczne, porażając swą jasnością! Zwlekłem się z łóżka, a później też z drugiego piętra. Wyszedłem na schodki przed schroniskiem i... Po raz drugi tego dnia zostałem porażony! Tym razem wiosną, która nagle wybuchła wokół mej skromnej osoby.
Ile trwałem w bezruchu? Tego niestety nie potrafię określić. Ze stanu porażenia wyrwało mnie człapanie Artura, który właśnie w tempie ekspresowym zstępował z drugiego piętra na dół. Teraz jego poraziło. Kto zabrał śnieg? zdawała się wołać jego przerażona twarz. To zagadnienie było tak wielce niewiadome, że musieliśmy rozsiąść się na schodkach i wystawiwszy swe wątło- trupio- białe ciałka ku słońcu solidnie zadumać nad niezwykłą istotą tego świata. Jak mawiał pewien poeta: dzisiaj wódz, jutro trup. Ja mógłbym tylko dodać: wczoraj zima, dzisiaj wiosna!
Kontemplowanie tak pięknych okoliczności przyrody przerwał dopiero potworny burkot wydobywający się z naszych wnętrzy. Taaaak, czas by coś zjeść. Tego dnia śniadanie było wielce krótkie. Zaraz też po zaspokojeniu potrzeb przyziemnych poszliśmy sobie obejrzeć resztki Jaworca. Najpierw przeprawa przez górski potoczek, którym żwawo spływał śnieg z górnych części bieszczadzkiej krainy (teraz wiecie dlaczego podróżowanie tego dnia po bieszczadzkich zboczach było awykonalne). A później odkrywanie resztek dawnej świetności Jaworca. Kiedyś musiała to być całkiem spora wieś. Świadczą o tym licznie zachowane piwnice, schowane gdzieś pod zielonym mchem skrywającym dawne tajemnice.
Zastanawiające, cały urok bieszczadzkiej krainy bierze swój początek w tragedii jaka miała tu miejsce kilkadziesiąt lat temu. Te piękne, opustoszałe doliny, resztki dawnych wsi, często świadczące o swej przeszłości już tylko nazwą na mapie. Czy tętniąc życiem urzekałyby tak samo swoim urokiem?
Artur przedziera się przez łąki rozdarte strumykami wszechobecnej wody ze swoją karimatą. Ja z aparatem fotograficznym. On stara się przeżyć tą chwilę wygrzewając się w słoneczku, ja uwiecznić te momenty na kliszy fotograficznej. Szybko więc nasze drogi rozchodzą się. Podstawowy dylemat! Jak uwiecznić naturalne piękno!? Czy jest to możliwe? Próbuję i staram się jak mogę, co z tego będzie, zobaczymy.
Na tych pięknych jaworcowych łąkach dopadła mnie moja nieszczęśliwa miłość! Ale w tak pięknych okolicznościach przyrody... To przecież nie grzech! Wyciągam więc mój służbowy telefon i ... zaczyna się sms'owe szaleństwo! Odkrywam w sobie nieznane dotąd talenta! Kto by przypuszczał, że potrafię pisać takie sentymentalno- ckliwe teksty. Jeszcze moment, a zacząłbym wierszować! Eh, życie jest piękne, tylko czasami trochę pogmatwane. Wtedy po raz trzeci tego dnia mnie poraziło.
Błądząc między duchami przeszłości i zmagając się z mym wzrastającym uczuciem, natknąłem się na Artura. Rozłożył swą karimatkę na pięknym zboczu i zaległ tam wygrzewając swe już niemłode kości. Również i mnie słoneczko wprawiło w stan letargu. Siadłem więc sobie na pieńku i również zaległem w bezruchu. Co jednak ze św. Patrykiem!? Wszak nie wypić piwa z tej okazji to grzech ciężki! Ruszamy zatem do Kalnicy! Po bursztynowy napój.
Eh, podróż do Kalnicy! Kolejna porcja miodzia spłynęła w mą duszę. Stanowisko smolarzy. Dym unoszący się nad piecami, gwałtownie walczący z podmuchami wiatru. Trochę bezradny w swej walce, a jednak niezniszczalny! Bazie na wierzbach! To ponad moje siły! Czuję się jak lunatyk. Robię kilka zdjęć. A ptaszki wkoło ćwierkają...
W Kalnicy zakupiliśmy troszkę piwa pod św. Patryka i wróciliśmy do schroniska, gdzie też uczciliśmy wczorajsze święto. Po obiadku ruszyliśmy jeszcze raz na jaworcowe łąki. Niestety, tym razem przeskoczenie potoku nie było możliwe, ze względu na gwałtowny przybór wody.
Posmęciliśmy zatem jeszcze wokół schroniska i zakończyliśmy ten dzień.