Rankiem rozdzieliliśmy się. Z Markiem pobiegliśmy na Magurę Stuposiańską- Artur z Agatką postanowili ominąć ten pagórek. Spotkanie wyznaczyliśmy sobie w Dwreniku na piwie. Samo podejście na Magurę nie sprawiło nam większych problemów, jakkolwiek tego dnia zacząłem odczuwać przebyte kilometry i nogi trochę się buntowały przeciw dalszym wyczynom górskim. Marka to dopadło dzień wcześniej. Na Magurze tradycyjnie podziwialiśmy widoki - częściowo nasze, częściowo ukrainne.
Potem było zejście i tu dopiero zaczęły się schody. Intensywna wycinka, a właściwie wywózka drzewa z lasu zamieniła szlaki w potoki błotne. Zatem nasz marsz zamienił się w ciągłe kluczenie - przez krzaki, jary, po starych konarach drzew. A gdy nie było już innej możliwości topiliśmy się w błocie.
Do Dwernika jednak dotarliśmy. Właściwie to do knajpy w Dwerniku. Klimaty w knajpie typowo bieszczadzkie. Istoty ludzkopodobne o twarzach wykrzywionych w grymasie wiecznego poszukiwacza szczęścia w butelce miejscowego wina, przeświadczone o swej niezwykłości, spełnieniu i jeszcze kilku innych doznaniach znanych im tylko z nazwy. Wszyscy byli przekonani o swej nieograniczonej wolności, którą posiedli w Bieszczadach. Zwłaszcza jeden robił wrażenie. Wiek nieokreślony, stan również. Drzemał sobie przy stole w towarzystwie i co kilka minut podnosił głowę wydobywając z siebie okrzyk wolnego człowieka. Coś w rodzaju „ble- ble”. Reszta nie zwracała na niego uwagi. Bardziej interesowały ich poczynania innego chojraka. Ten przez pół godziny próbował odpalić samochód- chyba nie mógł trafić kluczykiem do stacyjki. W końcu jednak trafił, odjechał i przestał kogokolwiek interesować. Tylko jakieś „ble- ble” dobiegło znad stołu obok. Był jeszcze miejscowy malarz, którego poznaliśmy już na Wetlińskiej. Przyozdabiał sklep portretami znanych tu osobistości, dodawał do tego jakieś napisy... Wielka sztuka za jedyne kilka butelek wina.
Z Dwernika weszliśmy jeszcze na Otryt zobaczyć odbudowane tamtejsze schronisko. Owszem, stoi i przypomina to spalone. Do środka jednak nie wchodziłem mając w pamięci brud poprzedniego. Artur, który był jednak w środku powiedział, że jeszcze jest tam całkiem czysto. Ciekawe jak długo? Z Otrytu podreptaliśmy do Lutowisk i tutaj na kwaterce spędziliśmy ostatnią noc w Bieszczadach. Wczesnym rankiem ruszyliśmy do cywilizacji.