Ruszamy żółtym szlakiem w kierunku schroniska "Koliba". Po drodze chłopcy przebierają się w stroje terenowe, ja, turysta mniej wytrawny zrobiłem to jeszcze w domu w Warszawie. Po 30 minutach jesteśmy w schronisku, gdzie zamawaimy tradycyjną potrawę tutejszego turysty, tj. fasolkę po bretońsku. Wokół pałętają się schroniskowe psy i poszczekując robią taką swojską atmosferę. Cisza, spokój, much bzykanie i niezgorsze widoczki powodują, że iść dalej jakoś nie mam zamiaru. Cóż jednak robić, przyjechaliśmy tu zrobić określoną trasę i żadnych ustępstw nie ma.
Na Magurze Stuposiańskiej robimy sobie postój. Przed nami przyjemne widoki w kierunku wschodnim, jak się domyślam na Ukrainę. Znowu pytanie, po co iść dalej? Czy mi tu czegoś brak? A jednak mym kompanom brak- Dwernika! Ruszamy zatem i schodzimy do tej niby miejscowości, gdzie zachodzimy do wielce specyficznej knajpy. W środku, w niesamowitym zaduchu siedzą miejscowi i popijają tanie wino. My na zewnątrz raczymy się piwem. Żeby obraz knajpy był w pełni oddany muszę tu jednak opisać pewnego gościa, który co kilka minut wychodzi z niej i opowiada nam różne historie. Ich sens nie do końca jest jasny, podobnie jak umysł naszego rozmówcy. Ogólnie to miły gość. Pochodzi chyba z Łodzi. Kiedyś sobie tu przyjechał i tak mu już się tu zostało. Był drwalem, czy smolarzem, a może i jednym, i drugim? Właściwie to nie wiem, bo go o nic nie pytam- on sam ma chyba wielką potrzebę opowiedzenie swojego cv przed kimś nieznanym i na nas właśnie padło. Atrtur go nazwie później Władkiem Łodziowym i jako taki zostanie w naszej pamięci. Koloryt knajpy uzupełnia barmanka. Mniemam, że miała pewne kłopoty z własną osobowością, co wyrażało się w niezbyt skoordynowanych ruchach i zachowaniu nieco trudnym do wytłumaczenia. Przesiadywała tam również sklepowa ze sklepu obok. Jak się domyślam klimat knajpy oraz podejmowane przez klientów rozmowy, ocierające się o absolut, bardzo jej odpowiadały.
Po dwóch piwach ruszamy dalej. Niebieskim szlakiem do "Chaty Socjologa" na Otrycie, gdzie mamy nocować.
Przed schroniskiem siedzi trzech gości i popijajac tanie wino rozważa o rzeczach ważnych. O religii. Później będą chcieli nas wciągnąć do swoich rozważań, ale po pierwsze nie jestem zwolennikiem, aż tak poważnych rozważań, a po drugie oni mieli po winku, a my nie mamy takiego wsparcia...
Samo schronisko to jeden wielki syf, zwłaszcza kuchnia wygląda jak chlew. Ktoś powie, że ma klimat i ja się z nim nawet zgodzę. Ale czy koniecznie muszę uważać na walające się wszędzie resztki jedzenia. A już zzieleniały od pleśni kubek z jogurtem na stole w jadalni trochę mnie zniesmaczył. Ale cóż, się przyjechało na łono natury... W sumie to nie było najgorzej. A niejaki Baltazar, zarządzajacy tym majdanem to całkiem sensowny gość. Idziemy spać już bez większych przygód.