To miał być od początku wielce znaczący wypad. Wiadomo, wyjazd w Biesy zawsze jest przeżyciem niezwykłym, wręcz mistycznym. Dni poprzedzające wyjazd odcisnęły się w mej świadomości, jako okres dziwnego i wielce gwałtownego zakochania się, niestety, bez wzajemności. Nieszczęśliwie zakochany facet chcąc zapomnieć nadużywa środków wspomagających lub wyjeżdża do Meksyku, gdzie również nadużywa napojów wysokoprocentowych. Z wyjazdem do Meksyku byłby pewien problem, a na moje potrzeby uznałem Biesy za całkowicie wystarczające. Był to zatem wyjazd po zapomnienie.
15 marca umówiliśmy się z Arturem pod moją chałupą. Miał stawić się swoim małym samochodzikiem, którym mieliśmy odbyć podróż na krańce naszego pięknego kraju. Artur, człek wielce szczęśliwy, stawił się z ponad godzinnym opóźnieniem, ale co tam. Po drodze musieliśmy załatwić jeszcze kilka jego bardzo ważnych spraw, z Warszawy wyjechaliśmy zatem ok. 13- tej. Zadzwoniłem jeszcze do roboty, dowiedzieć się jak sobie radzą moje sierotki i po usłyszeniu, że ma miejsce inwazja psycholi, z poczuciem ulgi oddałem się dalszej podróży.