Dzień po Lewoczy ruszyliśmy w Tatry Bielskie na nasz ostatni szlak. Dzięki obliczeniom Marka wysiedliśmy za wcześnie z autobusu i musieliśmy drałować asfaltem, by dojść do szlaku. Nic to jednak! Szlak znaleźliśmy szybko i bez problemów.
Podejście uciążliwe. Trzeba się wdrapać ok. 1000 m do góry. Bez żadnych płaskich odcinków. Po wyjściu nad poziom lasów, wchodzimy na łąkę zasypaną dziwnymi fioletowymi kwiatami. Mmm, co za rozkosz! Muchy, bączki i inne fruwające bzykactwo tworzą nastrój sielskiej błogości. Wreszcie dochodzimy do Przełęczy Szerokiej. Stąd widok na Tatry Wysokie, zwłaszcza na Jagnięcego.
Niestety szlak graniowy jest od 20- u lat zamknięty. Można tylko, mając bujną wyobraźnię, pomarzyć o cudownościach wycieczki granią Tatr Bielskich. Rozciągamy się przeto na łączce i oddajemy błogiemu rozpamiętywaniu ostatnich dni (z wyjątkiem Lewoczy) oraz obserwowaniu otaczających nas okoliczności przyrody. Trzeba się jednak zebrać i wracać. Po drodze zatrzymujemy się w Dolinie Białej Wody i przez chwilę kontemplujemy siedząc na głazach miejscowego potoku. Nagle dociera do nas, że to już koniec! Jutro powrót do domu! Jeszcze tylko wizyta w restaurancie na obiadku, na kwaterę i jutro via Zakopane do Warszawy!